środa, 30 kwietnia 2014

Dziewiętnaście lat Portu Literackiego

Port Literacki to nazwa znana prawdopodobnie każdej osobie choć odrobinę zainteresowanej współczesnym życiem literackim. Festiwal – kiedyś w Legnicy, a dziś we Wrocławiu – co roku gromadzi pod jednym szyldem świetnych artystów oraz rzeszę równie znakomitych czytelników, zainteresowanych licznymi wydarzeniami, spotkaniami i happeningami. Motywem przewodnim tegorocznej edycji były związki literatury oraz płci (materiały promocyjne wydatnie eksponowały zresztą modne od niedawna słowo „gender”); tymczasem cofnijmy się jednak o kilka lat, aby przyjrzeć się historii festiwalu. 

Rozwój koncepcji Portu Literackiego najlepiej prześledzić można na przykładzie zmieniającej się przez lata nazwy (na co wskazuje Mariusz Urbanek). Na początku były to Europejskie Spotkania Młodych Pisarzy, a już rok później – w 1997 roku – Fort, wtedy jeszcze legnicki. Fort, czyli miejsce warowne, choć jednak twórcze. Początkowy okres festiwalu stał pod znakiem happeningu, eksperymentu oraz poszukiwań formuły, która byłaby w stanie skupić w sobie bujne podówczas krajowe życie artystyczne. Obok spotkań autorskich prezentowano sztuki teatralne, organizowano wernisaże, odbywały się koncerty z repertuarem rozciągającym się od muzyki Lecha Janerki do alternatywnego jazzu Mikołaja Trzaski. 

Rok 2000 przynosi zmianę nazwy. Fort staje się Portem – miejscem otwartym. Wśród nazwisk przewijają się pisarze tacy, jak Andrzej Sosnowski, Tadeusz Pióro czy Darek Foks. Jednocześnie, festiwal przyczynia się do wzbogacenia rynku wydawniczego – od momentu zmiany nazwy ukazuje się ponad sto książek i wydawnictw, które w ten czy inny sposób można połączyć z tą imprezą. Niedługo później, bo w 2004 roku, festiwal przenosi się do Wrocławia (pierwsza edycja wrocławska odbyła się w Teatrze Współczesnym), gdzie gości do dziś. W międzyczasie powstają tak istotne zjawiska, jak konkurs „Nakręć wiersz” czy projekt „Połów”, w ramach którego swoje wiersze przedstawić mogą szczególnie interesujący debiutanci. 

Dziś festiwal wraca do swoich korzeni, planując wznowienie nazwy Europejskich Spotkań Pisarzy, w związku z przyznanym Wrocławiowi mianem Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Festiwal nie mógłby oczywiście istnieć bez samych twórców. Wśród nazwisk, które należy wymienić powtórzyć wypada przytoczonych już: Andrzeja Sosnowskiego, Tadeusza Piórę i Darka Foksa, ale także Marcina Sendeckiego, Jacka Podsiadłę, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Bohdana Zadurę, Tomasza Różyckiego. Na Porcie zorganizowano również pierwszą publiczną wystawę rysunków Marcina Świetlickiego; a wśród muzyków, którzy występowali na festiwalowej scenie znaleźli się między innymi Mikołaj Trzaska, Tymon Tymański czy Maciej Maleńczuk. W żaden sposób nie wyczerpuje to jednak katalogu artystów, którzy zaznaczyli swoją obecność na
Porcie. 

Dziś mało kto byłby w stanie wyobrazić sobie literacki Wrocław – a właściwie Dolny Śląsk – bez dorocznego święta słowa pisanego, które z roku na rok dostarcza coraz to nowych intelektualnoliterackich podniet. Miejmy nadzieję, że wraz z zapowiadanym na 2016 rok projektem Europejskie Spotkania Pisarzy (pod kuratelą powołanej do życia dwa lata temu Fundacji Europejskie Spotkania Pisarzy), będziemy mogli spodziewać się dalszego rozwoju wypracowywanej przez długie lata festiwalowej koncepcji – twórczego amalgamatu spotkań, wydarzeń, happeningów i publikacji.

—Jakub Bączek

wtorek, 29 kwietnia 2014

PORT LITERACKI
25.04.2014, 21:00 JĘZYKI OBCE - DZWINKA MATIJASZ, NATALKA ŚNIADANKO

Ciepły, piątkowy wieczór, ulica Kluczborska. Pod całodobowym festiwal, chciałoby się rzec, opozycyjny - grupa blokersów siedzi na samochodach i pali, śmiejąc się głośno.
Przed Teatrem Współczesnym młodzi ludzie stoją w koło, rozmawiają cicho, też palą. Więcej ich niż na Kluczborskiej.
Na chwilę kultura wygrała z subkulturą.
Wszedłem do środka, na sali cicho, ciemno, niemalże pusto. Prawie się spłoszyłem tą pustką, ale odważnie zająłem miejsce na widowni. Oprawa bardzo teatralna: manekiny, dym, ciemno i muzyka - chłonę, czym tylko mogę. Kiedy gasną światła i na sali zapada milczenie, dyskret-nie się odwracam - moim oczom ukazało się może dwa tuziny słuchaczy. Wciąż więcej niż pod całodobowym, ale nie widzę wśród nich palących jeszcze przed chwilą w zadumie pod Współczesnym.
Na scenie, z dymu, wyłania się sylwetka Nogasia, dziecięcy głos płynie z głośników, opowia-da nam w przejmująco infantylny sposób o literaturze, ojczyźnie, wspólnocie... Zaraz też po-jawia się Natalka Śniadanko, autorka Lubczyka na poddaszu. Sama, Matijasz nie dotarła. Od-słuchaliśmy fragmentu wywiadu z nią, przeprowadzonego przez telefon - niewiele zrozumia-łem - trzeszczało.
Śniadanko mówiła spokojnym, kojącym głosem, rozmawiała swobodnie, opowiadając o po-grążonej w wojnie domowej ojczyźnie, o Lubczyku... Zadziwiająco kobieca w tym swoim spokoju i delikatności, tematu gender prawie nie podjęła - odżegnała się od niego także Mati-jasz, tyle zrozumiałem.
Skąd ten gender? Co mają z nim wspólnego ukraińskie pisarki? Na Ukrainie, gdzie, jak twier-dzi Śniadanko, gender nawet nie dotarł? Wydaje się, że Nogaś też nie rozumie - pyta asekura-cyjnie, nie drąży. Mnie też nie interesuje, więc cieszę się, że posłucham jeszcze o literaturze - nie posłuchałem zbyt wiele, choć maleńka postura Natalki Śniadanko, jej bliskowschodnia inność, cichość, spokój, wywarły na mnie wrażenie.
Pytania miało wiele osób, odwagi żadna, ja także - bałem się przerywać tę ciszę, klaskałem też cicho.
Na ulicy, pod Współczesnym nie było już zainteresowanych literaturą.
Na Kluczborskiej dyskusja trwała do czwartej nad ranem.

K.P.